Co by było gdyby...?!
19 maja 2012r. - Ten dzień będzie datą pamiętaną bardzo
dokładnie przez kibiców "The Blues". W tym oto dniu marzenia Romana
Abramowicza, piłkarzy Chelsea oraz wszystkich, którzy są sercem za tym
klubem, zostały spełnione. Chelsea wygrywa Champions League.
Jeśli miałbym sporządzić "przepis" na taki właśnie sukces to na pewno
do tego złożyło się wiele czynników. Podstawowym "składnikiem" jest
serce do gry. W każdym meczu, przegranym czy wygranym, piłkarze Chelsea
grali do upadłego, nie poddawali się i wiedzieli, że są drużyną a nie
zlepkiem indywidualistów. Byli świadomi, że chcą osiągnąć coś, czego
jeszcze w tym klubie nikt przed nimi nie zdobył. Nie na darmo więc na
herbie naszego klubu widnieje niebieski lew, który symbolizuje
waleczność, męstwo i odwagę. Te wszystkie cechy również było widać w tej
edycji Ligi Mistrzów. Co by było, gdyby zabrakło tego składnika? Nie
mielibyśmy nawet prawa marzyć o tym tytule, gdyż bez ogromnego
poświęcenia, nawet najbardziej optymistyczni fani nie stawialiby na
końcowe zwycięstwo nie mówiąc już o piłkarzach, którzy z takim
nastawieniem przegrywaliby swe mecze w głowach już przed pierwszym
gwizdkiem.
Kolejnymi bardzo ważnymi składnikami, które trzeba "wymieszać" wraz z wyżej wymienionym są umiejętności, które powinny wzrastać z każdym meczem niczym drożdże w piekarniku. Nie można odmówić potencjału naszym zawodnikom. Nie bez przyczyny kluby z najwyższej półki bały się trafiać na Chelsea. Ta drużyna potrafi wygrywać z każdym. Bano się też ich stylu, który w miarę zbliżania się do finału, był coraz częściej krytykowany przez piłkarski świat. Przygotowanie kondycyjne, wykonywanie poleceń taktycznych, technika, płynność akcji oraz stałe fragmenty gry są na najwyższym poziomie. Naszą perełką w poprzedniej edycji Champions League była jednak gra w obronie. A jeśli nie byłoby w składzie przepisu na sukces umiejętności? Cóż, chyba nie trzeba tłumaczyć, jak wtedy wyglądałaby gra Chelsea w najbardziej prestiżowym turnieju.
Składniki są, ale wypadałoby to czymś przyprawić na przykład talentem. Jeśli żaden z piłkarzy Chelsea, nie urodziłby się z genem piłkarza, nie mieliby czego szukać w futbolu na światowym poziomie. Skoro przyprawa ma dodawać smaku, tak też i utalentowani piłakrze, grający skutecznie i w sposób, który ucieszy kibiców, są smaczkiem piłki nożnej a że takich grajków posiadają "Niebiescy" nie trzeba nikogo do tego przekonywać.
Oczywiście zastępczą przyprawą może być też mordercza praca na treningach. Daje podobny efekt co pierwsza i tylko prawdziwi koneserzy będą potrafili to odróżnić.
Na pewno też nie wolno tego wszystkiego brać na surowo. Należałoby to cały czas "podgrzewać" pewnością siebie tak, by to wszystko zadziałało, musi między tym wszystkim zacząć tworzyć się pewna chemia, która optymalnie połączy, ale też nie przesadzać z tą pewnością, by czasami nie "przypalić" i zmarnować całe starania. Jak to zrobić? Po prostu wierzyć, że się potrafi bez przesadnego myślenia, że już nie muszę nic udowadniać, bo umiem wszystko. Gdyby jednak gracze nie mieli w ogóle pewności siebie, szanse na to, że osiągnie się sukces są równe zeru.
Oczywiście, żeby to wszystko miało miejsce, powinien nad tym wszystkim czuwać dobry "kucharz" czyli w przypadku piłki nożnej trener. Zmiana kucharza przez "szefa kuchni" czyli Romana Abramowicza okazała się strzałem w dziesiątkę. Z minimalnych szans na awans do kolejnej fazy, stworzył zwycięstwo w całym turnieju. Tak jak każdy kucharz przyrządza w znany tylko sobie sposób danie, tak również Roberto Di Matteo uczynił z Chelsea w Lidze Mistrzów. Gdyby mu się nie powiodło, podejrzewam, że rychło znów oglądalibyśmy nową twarz na ławce trenerskiej.
Takie danie jednym smakuje zaś innym wychodzi bokiem, zależy od tego kto komu kibicował. Uważam jednak, że finał w wykonaniu a'la Chelsea jest dobrym materiałem na ciekawy film akcji. To moja taka mała dygresja co do ostatnich wydarzeń w klubie ze Stamford Bridge.
Myślę, że smakowało.
Kolejnymi bardzo ważnymi składnikami, które trzeba "wymieszać" wraz z wyżej wymienionym są umiejętności, które powinny wzrastać z każdym meczem niczym drożdże w piekarniku. Nie można odmówić potencjału naszym zawodnikom. Nie bez przyczyny kluby z najwyższej półki bały się trafiać na Chelsea. Ta drużyna potrafi wygrywać z każdym. Bano się też ich stylu, który w miarę zbliżania się do finału, był coraz częściej krytykowany przez piłkarski świat. Przygotowanie kondycyjne, wykonywanie poleceń taktycznych, technika, płynność akcji oraz stałe fragmenty gry są na najwyższym poziomie. Naszą perełką w poprzedniej edycji Champions League była jednak gra w obronie. A jeśli nie byłoby w składzie przepisu na sukces umiejętności? Cóż, chyba nie trzeba tłumaczyć, jak wtedy wyglądałaby gra Chelsea w najbardziej prestiżowym turnieju.
Składniki są, ale wypadałoby to czymś przyprawić na przykład talentem. Jeśli żaden z piłkarzy Chelsea, nie urodziłby się z genem piłkarza, nie mieliby czego szukać w futbolu na światowym poziomie. Skoro przyprawa ma dodawać smaku, tak też i utalentowani piłakrze, grający skutecznie i w sposób, który ucieszy kibiców, są smaczkiem piłki nożnej a że takich grajków posiadają "Niebiescy" nie trzeba nikogo do tego przekonywać.
Oczywiście zastępczą przyprawą może być też mordercza praca na treningach. Daje podobny efekt co pierwsza i tylko prawdziwi koneserzy będą potrafili to odróżnić.
Na pewno też nie wolno tego wszystkiego brać na surowo. Należałoby to cały czas "podgrzewać" pewnością siebie tak, by to wszystko zadziałało, musi między tym wszystkim zacząć tworzyć się pewna chemia, która optymalnie połączy, ale też nie przesadzać z tą pewnością, by czasami nie "przypalić" i zmarnować całe starania. Jak to zrobić? Po prostu wierzyć, że się potrafi bez przesadnego myślenia, że już nie muszę nic udowadniać, bo umiem wszystko. Gdyby jednak gracze nie mieli w ogóle pewności siebie, szanse na to, że osiągnie się sukces są równe zeru.
Oczywiście, żeby to wszystko miało miejsce, powinien nad tym wszystkim czuwać dobry "kucharz" czyli w przypadku piłki nożnej trener. Zmiana kucharza przez "szefa kuchni" czyli Romana Abramowicza okazała się strzałem w dziesiątkę. Z minimalnych szans na awans do kolejnej fazy, stworzył zwycięstwo w całym turnieju. Tak jak każdy kucharz przyrządza w znany tylko sobie sposób danie, tak również Roberto Di Matteo uczynił z Chelsea w Lidze Mistrzów. Gdyby mu się nie powiodło, podejrzewam, że rychło znów oglądalibyśmy nową twarz na ławce trenerskiej.
Takie danie jednym smakuje zaś innym wychodzi bokiem, zależy od tego kto komu kibicował. Uważam jednak, że finał w wykonaniu a'la Chelsea jest dobrym materiałem na ciekawy film akcji. To moja taka mała dygresja co do ostatnich wydarzeń w klubie ze Stamford Bridge.
Myślę, że smakowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz